niedziela, 17 kwietnia 2011

Festiwal manipulacji przestrzennej

Nie wiem, czy w okolicach Ostrej Górki powinny stać wyższe budynki niż obecnie, czy nie. Wiem natomiast, że przeciwni zmianom kieleccy radni, zamiast mnie przekonać, zaprezentowali prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Jeżeli tak ma wyglądać rozwój naszego miasta, to czas szukać sobie lepszego miejsca do zamieszkania.

Chodzi o to, czy zmienić studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego w okolicach Ostrej Górki tak, aby można tam uchwalić plan zagospodarowania przestrzennego pozwalający na gęstszą i wyższą zabudowę niż obecnie.

Teraz stoją tam domy jednorodzinne, choć pojawia się coraz więcej niskich szeregowców. Miejscy urbaniści chcieliby wpleść w ten krajobraz budynki czterokondygnacyjne z poddaszem i ewentualnie jeden wyższy, ale też tylko kilkupiętrowy. Teren kupił tam cztery lata temu Kolporter i planuje budowę nowego osiedla.
Argumenty Artura Hajdorowicza, dyrektora Biura Planowania Przestrzennego, podczas czwartkowej sesji rady miejskiej były logiczne i przekonujące. Pokazywał na mapach i zdjęciach, jak wyglądają miasta, gdzie buduje się całe dzielnice wyłącznie domów jednorodzinnych. Taka zabudowa zajmuje całe połacie, brakuje tam handlu, usług, przestrzeni publicznej, gdzie mogą spotykać się sąsiedzi. Wszędzie - do dzielnic handlowych, pracy, miejsc rozrywki, a nawet aby odwiedzić sąsiada - trzeba dojeżdżać samochodami. Przekonywał, że od takiego sposobu zagospodarowywania miast, nazywanego eksurbanizacją, się odchodzi. Zamiast tego wplata się w dzielnice domów jednorodzinnych wyższe budynki, zagęszczając, a więc zwiększając liczbę mieszkańców. Dzięki temu do takiej dzielnicy wchodzą handel, usługi, można zaplanować minirynek. Wyliczył, że Kielce są w ogonie miast pod względem oddawanych nowych mieszkań w zabudowie wielorodzinnej, a właśnie takie mieszkania są cenowo dostępne dla młodych ludzi, którzy teraz wyjeżdżają z Kielc, nie widząc tu perspektyw.

Co usłyszał w odpowiedzi? Prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Radny, nomen omen lewicy, Stanisław Rupniewski pytał retorycznie: - Czy chcemy żyć w mieście ze szklanymi domami Żeromskiego, czy tam, gdzie buduje się takie getta mieszkaniowe?
Najwyraźniej radnemu trzeba zafundować wycieczkę za granicę, bo chyba nie wie, jak wygląda getto. I wtedy będzie mógł je porównać z nowoczesnym osiedlem z blokami. W podobnym kontekście padały też słowa "blokowisko", "wieżowce", pasujące do planów miasta jak pięść do nosa.
Inny lewicowy radny Jan Gierada podzielił się wiedzą, jaką wyniósł z zagranicznych wojaży. - Ja byłem w wielu miastach za granicą i nie widzę, żeby budowało się wieżowce koło domków jednorodzinnych. Ten domek będzie tam wyglądał jak psia buda. Nie róbcie ludziom takiego prezentu - powiedział.
Od siebie dodam, że ja też widziałem wiele miast za granicą, a nawet za granicą tzw. zachodnią półtora roku mieszkałem. I potwierdzam słowa dyrektora Hajdorowicza - olbrzymie dzielnice domów jednorodzinnych są przekleństwem miast, rodzą wiele problemów społecznych, komunikacyjnych, infrastrukturalnych. Władze wdrażają specjalne drogie programy, aby ożywić wymierające centra i przywrócić wielkomiejski charakter rozpłaszczającym się ponad miarę metropoliom.

Nie zabrakło też insynuacji, że miasto sprzyja interesom Kolportera kosztem mieszkańców ("Mam odczucie, że siłowo próbuje się przeforsować rozwiązania pod konkretnego dewelopera" - znów Rupniewski). Hajdorowicz musiał udowadniać, że nie jest wielbłądem: - Zapewniam, że ja i urzędnicy występujemy tylko i wyłącznie w interesie miasta, niczyim innym.
W końcu wypowiedziała się mieszkanka dzielnicy, prezes Stowarzyszenia "Między Wietrznią a Telegrafem" Anna Myślińska.
Przekonywała między innymi, że w Kielcach nie brakuje terenów pod budownictwo wielorodzinne. To ciekawe spostrzeżenie, bo skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Dlaczego tak mało takich mieszkań się buduje, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają z miasta, a liczba jego mieszkańców spada? Ja pustoszejących bloków tu na razie nie widzę, widzę za to ceny mieszkań znacznie wyższe niż w innych miastach.

A przy okazji, odrzucając zmianę w studium tylko jednym głosem, radni wylali dziecko z kąpielą. Bo zmiana pozwalała też ograniczyć nieco tereny zielone w okolicach ul. Daleszyckiej, tak aby właściciele tamtejszych gospodarstw mogli postawić sobie lub swoim dzieciom domy. Pewnie będą oni teraz wdzięczni stowarzyszeniu i niektórym radnym za pozbawienie ich szansy na poprawę swoich warunków mieszkaniowych.
I tak nic się nie zmieni w naszych sielskich, niskopiennych, zielonych, zarośniętych Kielcach. Tylko że nie wszyscy chcą mieszkać w mieście, które ani metropolią stać się nie może, ani do sielskiej wsi nie przystaje.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

niedziela, 3 kwietnia 2011

Jak otworzyć konserwę

Czy policjanci do wszystkiego potrzebują instrukcji, standardów i wytycznych? Do otwierania konserwy też? W tym tygodniu opisaliśmy, jak po artykule "Gazety" wiceminister spraw wewnętrznych tłumaczył policjantom, że kiedy alkomat pokazuje 0,00, to kierowca jest trzeźwy. Sprawa była kuriozalna. Do naszej redakcji zgłosił się kierowca, który na trzy tygodnie stracił prawo jazdy, bo zatrzymali mu go policjanci. Dokument zwrócił mu dopiero sąd, przy okazji obciążając podatników kosztami opinii biegłego. Biegły, fachowiec od motoryzacji i badań stężenia alkoholu i jego wpływu na zdolność prowadzenia pojazdów, trzeźwo opisał w swojej opinii, że "zero" to jest "zero". I zainkasował za to 200 zł.O co chodzi? Alkomat nie bada stężenia alkoholu we krwi, co jest podstawą do karania kierowców, ale stężenie alkoholu w powietrzu. Czasami mówi się "w wydychanym powietrzu", ale nie jest to do końca prawdą, bo urządzenie może zareagować nawet na opary ze spryskiwacza do szyb. Jeśli więc kierowca wypłucze usta płynem zawierającym alkohol (na przykład Listerinem do czyszczenia jamy ustnej) i od razu zostanie zbadany alkomatem, bezmyślna maszyna pokaże rzekome stężenie alkoholu we krwi podpadające pod kodeks wykroczeń. Oczywiście wystarczy przed badaniem przepłukać usta wodą lub odczekać 15 minut i alkomat pokaże prawdę, czyli 0,00 mg. Wiedzą o tym i dokładnie to opisują producenci tych urządzeń. Jednak dla naszej policji instrukcja obsługi alkomatu nie jest wystarczającym dokumentem. I zaczęli kierować do sądów kierowców, którzy byli trzeźwi, bo dla policjanta było "niejasne", że pierwszy raz alkomat pokazał odpowiednik 0,3 promila we krwi, a po 15 minutach 0,00. To tak zawiła sytuacja, że Komenda Główna Policji wystąpiła aż do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, aby ten opracował procedury, jak postępować w takich sprawach. I tenże instytut już ponad rok nie może policji rzeczonych standardów dosłać.Mogę się domyślać dlaczego. Bo jak tu naukowo, fachowo i jednocześnie, nie narażając się na śmieszność, opisać tak oczywistą sprawę? Na szczęście mamy jeszcze posłów i urzędników. Po naszym artykule poseł PO Artur Gierada napisał interpelację, na którą odpisał wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki. I wiceminister na trzech stronach napisał dokładnie to, co mówi i myśli każdy rozsądny kierowca - w takich sytuacjach zatrzymywanie prawa jazdy jest nadgorliwością. Drodzy policjanci. Naprawdę, nie potrzeba do wszystkiego mieć instrukcji obsługi i standardów działania. Czasami wystarczy pomyśleć. Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce