niedziela, 30 maja 2010

W poszukiwaniu sił rozłamu

- Ja jako obywatel mam prawo mówić to, co uważam. Pytanie tylko, czy powinienem to robić na ambonie - powiedział w tym tygodniu w wywiadzie radiowym biskup kielecki Kazimierz Ryczan. Sam sobie nie odpowiedział, a powinien, bo pytanie jest jak najbardziej zasadne.

W poniedziałek, podczas uroczystej mszy z okazji dwóch świąt - państwowego Święta Konstytucji 3 Maja i kościelnego Matki Boskiej Królowej Polski - o Kielcach stało się głośno w całym kraju. Bo nasz biskup wygłosił najostrzejsze, najbardziej kontrowersyjne kazanie. Powiedział m.in., że "siły rozłamu nie uszanowały żałoby narodowej. Nie uszanowano bólu narodu. Nad trumną ofiar wypadku [pod Smoleńskiem] prasowe hieny rozpoczęły swój niszczący proces".

Biskupa skrytykował poseł SLD Sławomir Kopyciński zarzucając, że duchowny uprawia politykę. Nie zgodzę się do końca z tym zarzutem. Księża mają prawo, wręcz powinni odnosić się do wszystkich żywotnych spraw dotyczących wiernych, a przecież polityka, wybory, media to sprawy jak najbardziej interesujące całą wspólnotę Kościoła. Ale boli mnie w jaki sposób i jakimi słowami czyni to nasz biskup, który zresztą sam zdał sobie sprawę z niestosowności, szkoda tylko, że jednej obelgi. Po dwóch dniach w wywiadzie w Radiu Kielce wycofał się z wyrażenia "hieny prasowe". Ale już najwyraźniej nie żałuje pogardy z jaką mówił, że "musimy od nowa walczyć o duszę narodu, którą zatruwają polskojęzyczne środki masowego przekazu", jak i insynuowanie "dwóm stacjom" (nie powiedział jakim) "zbrodni".

Czy z kościoła muszą padać słowa obrażające znaczną część wiernych? Czy nie można swoich racji przedstawić innym językiem niż język pogardy i nienawiści? Biskup Ryczan w tym samym wywiadzie tłumaczy, że nigdy nie chciał być "nijakim". Ale aby być wyrazistym nie trzeba obrażać i wykluczać innych ludzi, w tym katolików, członków własnego kościoła, choć o innych poglądach politycznych.

Oprócz słów obraźliwych i pogardliwych biskup Ryczan używa insynuacji, niejasności, które zamiast coś przekazywać, tłumaczyć wiernym, szukającym w kapłanach i kościele wsparcia, tylko mącą i jątrzą. Bo jakie to "siły rozłamu nie uszanowały żałoby narodowej"? Czy biskup kielecki ma na myśli media podległe o. Tadeuszowi Rydzykowi? W poniedziałek, dwa dni po katastrofie, kiedy jeszcze prokuratorzy nie mieli w rękach wielu istotnych dowodów, na łamach "Naszego Dziennika" poseł PiS Artur Górski już wyrokował: "Rosja jest w jakimś sensie odpowiedzialna za tę katastrofę, za ten nowy Katyń". Potem za te słowa przepraszał.

W wywiadzie dla tej samej gazety filozof Zdzisław Krasnodębski sugerował świadome doprowadzenie do katastrofy lotniczej: "Jeśli ktoś chce wierzyć w przypadek, niech wierzy, ja nie jestem w stanie uwierzyć. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają".

A sam ojciec Rydzyk w tygodniu żałoby narodowej tak komentował na antenie Radia Maryja przejęcie obowiązków prezydenta przez marszałka Bronisława Komorowskiego: "To, co chcieli dostać, papiery przeróżne, to już mają. Ci, którzy tam już weszli, ci p.o. prezydenta. (...) Ból straszny, a inni, z zimną krwią, będą wchodzić. Ja nie mówię którzy. Uważajmy, tu jest walka naprawdę o Polskę, tu jest walka o Polskę. Są przeróżne siły, również międzynarodowe".

Gdzie są więc te "siły rozłamu" w polskim społeczeństwie? Mam wrażenie, że 3 maja dostały się, niestety, na ambonę kieleckiej bazyliki katedralnej.

Ziemowit Nowak, 7 maja 2010