niedziela, 4 grudnia 2011

NFZ jak socjalizm

Ministerstwo Zdrowia ma pomysł, jak walczyć ze sztucznymi kolejkami do kardiologa, chirurga naczyniowego czy hematologa. Przychodnie będą podawały do Narodowego Funduszu Zdrowia numery PESEL wszystkich oczekujących pacjentów - dowiedziałem się z mediów (w tym wypadku www.kielce.gazeta.pl)
Nasz NFZ coraz bardziej przypomina mi ustrój socjalistyczny, który, jak wiadomo, z całą zaciekłością zwalczał problemy, które sam powodował. NFZ będzie wymagał od przychodni raportowania, jakie 'numery PESEL' stoją w kolejce??? Podpowiadam - można jeszcze robić zdjęcia ludziom zapisującym się w kolejkach i wysyłać do NFZ (najlepiej w trzech egzemplarzach), pobierać zaświadczenie, że się nie zapisało równocześnie do kilku kardiologów i zbierać wywiad środowiskowy o pacjencie, czy aby nie chodzi do specjalisty mimo że jest zapisany w kolejce. Można. Ale można też dać każdemu ubezpieczonemu kartę czipową, uruchomić system informatyczny i oszczędzić ludziom tych głupot. Analogiczna sprawa - lekarze zamiast leczyć mają teraz sprawdzać, czy pacjent ma prawo do recepty na lek refundowany. Paranoi ciąg dalszy.

środa, 2 listopada 2011

Niech Grecy robią referendum!

„Szok”, „zaskoczenie” - te dwa słowa najczęściej pojawiały się w mediach zaraz po ogłoszeniu przez greckiego premiera Papandreu, że zamierza rozpisać narodowe referendum w sprawie przyjęcia/nie przyjęcia planu ratunkowego dla greckich finansów. Co się stało z naszą demokracją? „Szok”, „zaskoczenie”, że ktoś chce zapytać ludzi o zdanie? Lepiej, żeby kluczowe decyzje zapadały w zaciszu gabinetów, a jak ludzie się nie zgadzają, to mogą się w proteście naparzać z policją na ulicach? A dlaczegóż to Grecy nie mają prawa wypowiedzieć się w tak ważnej sprawie korzystając z najwyższej znanej obecnie formy demokracji, czyli z referendum?! Niech zacznie się kampania, zwolenników i przeciwników ratunkowego planu, niech przekonują Greków do swoich racji. Czytam, że obecnie 60 proc. Greków jest na 'nie'. Ale to wynik badania opinii publicznej, a przecież najlepiej bada ją się w dniu wyborów/referendum, przy urnach. Wtedy może się okazać, że 60 proc. jest 'za'. A jeśli większość będzie przeciw... Cóż, ludzie wybiorą – biedę dla swojego kraju i kryzys dla Europy i być może całego świata. Ale będzie to ICH decyzja, SPOŁECZEŃSTWA, a nie elit, które – w tym przypadku – już dawno zawiodły, poczynając od przyjęcia Grecji do strefy euro na podstawie fałszywych statystyk, na które bogaci Niemcy i reszta do tej pory przymykali oczy. Może taka bolesna lekcja jest światu potrzebna.

Kielce, 2 listopada 2011

czwartek, 27 października 2011

Nie udawaj Greka? Nieaktualne przysłowie

Taka dygresja historyczna po wczorajszym sukcesie debaty w Brukseli ws. umorzenia długu Grecji i pomocy finansowej dla banków. Polacy żeby zasłużyć na taką szczodrość musieli obalić komunę i potem udowodnić, że długi w ich imieniu zaciągały władze, na których wybór i decyzje nie mieli żadnego wpływu. A Grecy? No w sumie też się zasłużyli, tylko parę tysięcy lat wcześniej...

wtorek, 25 października 2011

Kryzys mediów to problem całego społeczeństwa

Właściciel Presspubliki, wydającej m.in. 'Rzeczpospolitą', Grzegorz Hajdarowicz podziękował SDP za 'troskę i chęć pomocy' w prowadzeniu wydawnictwa – informuje dzisiejsza 'Gazeta' [CAŁY ARTYKUŁ]. 'Liczę, że w kolejnych listach znajdę konkretne biznesplany pozwalające sfinansować działalność Presspubliki' - dodał.

Niestety, pod tym względem rozumiem Hajdarowicza. Nadchodzi kolejny kryzys gospodarczy, i znowu, tak jak było poprzednio, dotknie on media znacznie bardziej niż inne branże. A szczególnie te drukowane i ambitne. Zwolnienia dziennikarzy już się zaczęły w całym kraju, w mediach ogólnopolskich i regionalnych. 'Rzepa' to nie wyjątek. Obawiam się, że zjawisko równi pochyłej, na jakiej znalazły się opiniotwórcze media na całym świecie, nie omija Polski. Mniej mamy czytelników, więc mniej zarabiamy, więc musimy oszczędzać, więc zwalniamy dziennikarzy, więc robimy przez to gorszą gazetę, więc - mamy mniej czytelników, więc mniej zarabiamy, więc musimy oszczędzać, więc zwalniamy dziennikarzy, więc robimy przez to gorszą gazetę, więc mamy czytelników, więc mniej zarabiamy, więc musimy oszczędzać, więc zwalniamy dziennikarzy, więc robimy przez to gorszą gazetę, więc itd...

Jak na razie chyba NIKT na świecie nie znalazł na to lekarstwa. Dla mnie najgorsze jest to, że zaczyna umierać kontrolna rola dziennikarzy. Dostarczamy tylko newsy lub infotainment (połączenie informacji z rozrywką, zwane w polskim żargonie 'michałkami', czyli głupotami, płytką treścią). Na forum jednej z opiniotwórczych gazet czytam coraz częściej opinie, że ona się 'tym tematem' nie zajmie. Owszem, taka krytyka była i wcześniej, ale dawniej tłumaczono, że temat niewygodny politycznie. Teraz coraz częściej ludzie czują, że po prostu nie ma środków i doświadczonych dziennikarzy, którzy by trudniejsze zagadnienia rozpracowywali.

Niewielu jednak chyba zdaje sobie sprawę, że takie zjawisko źle wróży nie tylko dziennikarzom, ale Polsce w całości. Bez wolnych mediów i ich kontrolnej roli szybko urosną wszelkie biznesowe i społeczne wypaczenia. Przykłady już znamy. Czytałem całkiem ciekawe artykuły na temat tego, czy kryzys sprzed 10 lat zwany 'azjatycką grypą' mógłby się zdarzyć w państwie, gdzie dziennikarze sprawują kontrolną rolę? Bo w Korei Południowej czy Indonezji dziennikarze biznesowi kłaniali się w pas szefom czeboli i innych wspieranych przez państwo koncernów, i nie pisali o tym, że są to tygrysy na glinianych nogach i zagrażają całej gospodarce. No i jak padły, wtedy dopiero się świat dowiedział. A gdzie były amerykańskie media, jak ich banki i społeczeństwa jak szalone bawiły się kredytami na nieruchomości, których nie można teraz spłacić? Ktoś bił na alarm? Staram się śledzić amerykańskie media i mam wrażenie, że ZASPAŁY całkowicie. Dopiero jak się mleko rozlało, powstały świetne materiały RELACJONUJĄCE, co się działo wcześniej i TŁUMACZĄCE dlaczego! Dlaczego nie pisali o tym wcześniej, choć pewnie wielu wiedziało albo przeczuwało co nadchodzi, to temat na inny tekst.

Najwyższy czas, żeby ta świadomość dotarła do społeczeństwa - kłopoty finansowe mediów to problem nie tylko Hajdorowicza, Michnika czy koncernu Mecom, ale całego kraju! Gdy jeden z filarów społeczeństwa tzw. czwarta władza się zachwieje, pozostałe mogą nie utrzymać budynku i albo się zawali, albo będziemy mieszkać przez lata w domu grożącym zawaleniem...

Ziemowit Nowak, Kielce, 25 października 2011

Premiera Teatru TV. Boska, ale biedna

Aktorzy dobrzy, Janda Boska (żeby tak dobrze zagrać fałszowanie, jak się ma słuch!), mam tylko zastrzeżenia do doboru sztuki. Może znalazłoby się w repertuarach warszawskich czy polskich teatrów coś lepszego?
Bo tekst 'Boskiej' wzbudza u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony oparty na faktach przedstawia niezwykłe zjawisko fascynacji kiczem, ale z drugiej strony w dość niewyszukany sposób wyśmiewa się z ludzkich ułomności. Ostatnia scena tłumaczy autora, dlaczego to napisał, ale przez pozostałą część spektaklu miałem takie poczucie niesmaku: Śmiejemy się z innych (o, jak ona fałszuje! o, jakie to snoby ją krytykują! o jacy to mali ludzie ją wyśmiewają a jednak chodzą na koncerty!) - bo co? My jesteśmy ponadto, jesteśmy lepsi, nam to nie przystoi? My nigdy byśmy nie wyszli na scenę i fałszowali ku uciesze gawiedzi i NA PEWNO nigdy nie poszlibyśmy na taki występ, żeby się powyśmiewać z biednej w końcu, moim zdaniem, kobiety... Na pewno?
TVP 1, Teatr Telewizji, 'Boska', w roli głównej Krystyna Janda, poniedziałek 24 października 2011, godz. 20.30

środa, 19 października 2011

Kaczyński chwali Michnika. Koniec świata!

Przeczytałem wywiad Jarosława Kaczyńskiego w 'Rzepie' . Nie obyło się oczywiście bez wpadki. Kaczyński najwyraźniej myli 'algorytm' z odpowiednim doborem 'grupy respondentów'. Ale mnie to nie dziwi, on bardzo lubi takie trudne, naukowe słowa, które często albo nie pasują do kontekstu albo po prostu znaczą co innego niż ma na myśli. Z naszych przywódców partyjnych jest chyba najbardziej zadufany. Ale w tym wywiadzie jest jeszcze kilka szokujących stwierdzeń:

"Jedynym uczciwym komentatorem jest tu – co może dziwnie zabrzmieć w moich ustach – Adam Michnik, który napisał, że trzeba było niemałej zręczności, aby uzyskać to, co zdobyliśmy." - koniec świata! Michnik uczciwszym komentatorem niż Ziemkiewicz, Warzecha i Rydzyk... To dla mnie większy szok, niż propozycja końca wojny polsko-polskiej.

"Wszyscy najgorsi wrogowie Polski marzyli o tym, żeby tak niszczyć i demoralizować nasze życie publiczne" - mówi o Palikocie, ale mnie to bardziej pasuje do Rydzyka.

"W Radzie Bezpieczeństwa Narodowego nie będę brał udziału, bo nie widzę powodu, aby brać odpowiedzialność za rządy, które są w tej chwili. Szanujemy wynik wyborów, ale nadal uznajemy, że był to fatalny rząd." - niby profesor, a ma problem z odróżnieniem prezydenta od premiera. A kiedyś sam był premierem. Może mu się wydawało, że był prezydentem? Jak patrzył w lustro...

No i na koniec przyznanie, że przymilanie się kibolom było błędem. Lepiej późno, niż wcale, panie były premierze...

niedziela, 16 października 2011

Zróbmy w końcu rzetelny test rower kontra auto!

W Poznaniu zrobili zabawę nazywaną testem 'rower kontra samochód'. Raz się przejechali, jedną trasą i śpieszą do wyciągania wniosków. W Kielcach też to przerabialiśmy. Przecież to jest zupełnie niewiarygodne. Aby to był prawdziwy test, a nie uciecha dla gawiedzi, trzeba zrobić kilkadziesiąt takich prób. Wybierając konkretne trasy w różnych porach dnia, dając uczestnikom zadanie - masz dotrzeć z punktu A do punktu B. Przy czym: rowerzysta rusza od razu, pasażer MPK musi dojść do najbliższego przystanku, a kierowca do parkingu gdzie ma samochód. I tak samo w punkcie B - rowerzysta dojeżdża, pozostali wysiadają z pojazdu i dochodzą. Oczywiście powinno się też zdarzyć (jak w życiu), że start i meta są blisko parkingu/przystanku, ale bez przesady... W kieleckim eksperymencie daliśmy fory nie wiedzieć czemu pasażerowi MPK, bo trasa zaczynała się i kończyła od/na przystnaku. A w życiu tak nie jest, ludzie do przystanku/parkingu muszą dojść, poczekać na swój kurs itd. Ja jak jeżdżę do/z pracy rowerem czuję dużą wolność w porównaniu z samochodem i autobusem właśnie Z TEGO powodu - rower mam pod nosem, i w domu, i w pracy, a do auta/autobusu muszę dojść i czekać.

środa, 12 października 2011

Moja analiza powyborcza, tylko o PiS

Bo moim zdaniem przeważa w komentarzach błędny pogląd, że 'PiS przegrało'.

Oczywiście, jeśli w wyborach parlamentarnych wygrywa tylko jeden, to wygrała tylko PO, przegrali wszyscy łącznie z Palikotem. Ale to dla mnie zbyt daleko idące uproszczenie. PiS nie tyle przegrało, co nie było w stanie przekonać więcej wyborców niż PO. Tylko i aż tyle. Natomiast wynik prawie 30 proc. jest dla największej opozycyjnej partii całkiem przyzwoity. Nie dziwię się Kaczyńskiemu, że nie będzie rozliczał swoich sztabowców z kampanii, bo nie ma z czego – zrobili swoją robotę, osiągnęli najlepszy możliwy wynik. Jeśli Kaczyński chce kogoś rozliczyć, to powinien raczej zacząć od siebie, za to, że się nie ugryzł w język w ostatnich 2 tygodniach. Ale ile mógłby dzięki takiej wstrzemięźliwości urwać głosów, 1-2 proc.? Max.

Wnioski z niemal powtórzonego wyniku w kolejnych wyborach dla PiS powinny być dwa. Po pierwsze, zresztą najczęściej powtarzane, 'naród się nie sprawdził', a raczej 'nie dorósł' do światłych poglądów tegoż ugrupowania. I jest to wniosek racjonalny, na którym można budować przyszłość takiej partii. Oj, w gorącej wodzie kąpani komentatorzy. Wciąż cierpicie na chorobę młodej demokracji (abstrahując od tego, że zaczęła się w Rzeczpospolitej szlacheckiej wcześnie). Bo co to jest sześć wyborów po kolei, czyli jakieś 10 lat? Wiele partii w krajach o dłuższej tradycji demokratycznej czekało na swój czas 40-50 lat, będąc bez przerwy w opozycji. Więc PiS spokojnie może jeszcze wiele wyborów 'przegrywać', a raczej nie wygrywać, budując struktury, cierpliwie przekonując do swoich racji, a nawet obejmując stanowiska i biorąc władzę np. na szczeblach regionalnych co i dziś czyni. Tragedii nie ma.

Drugi wniosek jest mniej pociągający – jak nie możemy się dorwać do władzy demokratycznie, zróbmy to innymi, czyli rewolucyjnymi metodami pod wodzą Solidarnych 2010 itp. I myślę, że te dwa spojrzenia na ostatnie wybory jeszcze przez jakiś czas będą się ze sobą ścierać w głowach działaczy i zwolenników PiS, podczas gdy Tusk z Pawlakiem, przy koniunkturalnym wsparciu Palikota będą realizować swoją wizję rządzenia naszym pięknym krajem między Bugiem a Odrą, Tatrami i Bałtykiem.

Ziemowit Nowak

Między Kozą, Słoniem a koniem

Jeszcze mnie taka refleksja naszła w związku z wyborami. W moim okręgu niektórzy głosowali do Senatu na Kozę, ale wybrali Słonia. To jednak nic, bo Kaligula zrobił senatorem Konia (konia).

poniedziałek, 5 września 2011

Jest za kratkami, ale czy w PiS?

Dwie informacje dotyczące Starachowic otrzymaliśmy w poniedziałek - pierwszą, że CBA zatrzymało prezydenta tego miasta Wojciecha B. i drugą, że Wojciech B. nie jest już członkiem PiS. Można powiedzieć, że wytrwał w tej partii aż do końca...
Prawo i Sprawiedliwość ma z B. kłopot już od wielu miesięcy. Ale szefowa tej partii w regionie posłanka Beata Kempa rozwiązywała go w taki sposób, jakby chciała partii bardziej zaszkodzić niż pomóc. Od poniedziałku przeciwnicy PiS-u mogą więc zacierać ręce - a dobrze im tak, nie potrafią zrobić porządku we własnych szeregach, a chcą rządzić całym krajem. I wiele w tym racji. Przypomnijmy, jak to z karierą B. w PiS-ie było. Na pierwszą kadencję został wybrany na fali rozliczeń z SLD za poprzednią aferę starachowicką. Wtedy to miał zaprowadzić w Starachowicach "prawo i sprawiedliwość", zerwać z opinią miasta prywaty, bezprawia, układów, kolesiostwa, wręcz mafii. Zapału (możliwości, chęci, umiejętności* - niepotrzebne skreślić) wystarczyło mu na niecałe cztery lata. Do nowych wyborów stanął już na czele własnego Forum 2010, za to pokłócony z częścią PiS-u, z posłem Krzysztofem Lipcem na czele.

Tuż przed ubiegłorocznymi wyborami samorządowymi doszło do kuriozalnej sytuacji, kiedy "ludzie Lipca" sporządzili i roznosili po mieście ulotki z niewyszukanym atakiem na swojego partyjnego kolegę, który miał "zrobić KUPĘ dla Starachowic" (cytat z paszkwila). Ale władze PiS-u dalej utrzymywały, że podziału w partii nie ma, konflikt można zażegnać itd., itp.

Poseł Kempę pytali o to dziennikarze niemal przy każdej okazji. I NIGDY nie otrzymali jednoznacznej odpowiedzi, że w PiS-ie nie ma miejsca dla B.

Na przykład w rozmowie z Radiem Kielce 19 lipca Kempa stwierdziła, że nad kwestią wykluczenia prezydenta Starachowic z partii zastanowi się dopiero po wyborach parlamentarnych, czyli w październiku. "Po wyborach [parlamentarnych] przejrzę tą całą działalność, na ile ta koalicja [Forum 2010 z SLD] mogła zaszkodzić naszemu ugrupowaniu", powiedziała Kempa. W tym samym radiu jeszcze w czwartek 25 sierpnia, a więc na cztery dni przed zakuciem przez CBA prezydenta w kajdanki, mogliśmy usłyszeć, że B. dalej jest członkiem PiS. I nikt tego nie prostował.

Dopiero w poniedziałek, kiedy B. już siedział w areszcie albo był w drodze do Krakowa na przesłuchanie, szefowa PiS-u przypomniała sobie, że wyrzuciła z partii jedynego prezydenta w naszym województwie z legitymacją PiS-u, w dodatku szczycącego się największym poparciem w ostatnich wyborach samorządowych.

I teraz pewnie będziemy słyszeć, że przecież aresztowany nie jest już w PiS-ie. Jeśli nawet, to czy to tak wielka różnica, czy był wyrzucony w czwartek czy cztery dni później? Nie mówiąc o tym, że zgodnie ze statutem PiS B. miał siedem dni na odwołanie, więc w poniedziałek prawomocnie pozbawiony członkostwa w partii to on jeszcze nie był.

Ufać samej deklaracji Beaty Kempy nie możemy, skoro nie dalej jak miesiąc temu miała wpadkę z wykluczaniem z partii innego buntownika, europosła Jacka Włosowicza. Najpierw autorytatywnie stwierdziła w wywiadzie telewizyjnym, że Włosowicz w PiS-ie już nie jest, a potem musiała to prostować w specjalnym oświadczeniu.

Kiedy tak słyszę o wykluczaniu i nie-wykluczaniu z PiS-u świętokrzyskich działaczy, przypomina mi się skecz kabaretu Pod Egidą z 1981 roku. Wtedy to świat obiegła wiadomość, że w Chinach zaczęto masowo pośmiertnie wykluczać z partii komunistycznej "nieprawomyślnych" działaczy. Jan Pietrzak zażartował wtedy, że prawdziwy kłopot będzie, gdy zaczną przyjmować...

wtorek, 30 sierpnia 2011

Piszemy na zlecenie. I będziemy pisać

Muszę napisać kolejny w mojej karierze artykuł na zlecenie, tym razem na zlecenie redakcji. Będzie o tym, dlaczego piszemy na zlecenie, i co z tego wynika.

Im bliżej 9 października, czyli dnia wyborów parlamentarnych, atmosfera jest coraz gorętsza. Nie tylko za oknem. I jak to bywa w takich miesiącach, wywierana jest na nas presja, abyśmy pisali tak, a nie inaczej, na taki, a nie inny temat, o takiej, a nie innej osobie (czytaj: partii czy kandydacie). Przeżywamy to przy okazji każdej kampanii wyborczej.

Urywają się więc telefony, grzeją skrzynki e-mailowe, puchnie codzienna korespondencja przynoszona nam przez listonosza. Ale wzrasta też coś jeszcze - poziom podejrzeń, że ulegamy "manipulacjom" i "piszemy na zlecenie".

W tym tygodniu usłyszałem to aż trzy razy z ust przedstawicieli trzech różnych ugrupowań. Najpierw polityk SLD powiedział mi wprost, że jest przekonany, iż moje artykuły o rekordowym zysku Wodociągów Kieleckich powstały "na zlecenie". Czyje? Można się domyślać - konkurenta politycznego.

Z kolei na środowej konferencji prasowej szef świętokrzyskiego PSL marszałek Adam Jarubas sugerował, że na zlecenie powstają moje artykuły o wielkich stratach i gigantycznym długu Świętokrzyskiego Centrum Onkologii. Powiedział wręcz, że napisałem je "nieprzypadkowo" w okresie kampanii wyborczej.

Inny polityk zaskoczył mnie pytaniem: "Czy to prawda, że macie teraz w redakcji zakaz pisania źle o PSL?". Czyli oprócz podejrzenia działania na zlecenie pojawił się jeszcze zarzut wybiórczości.

Pewnie bardzo wkurzyłbym się na te zarzuty, gdyby nie to, że do nich przywykłem. Podobnie jak moje koleżanki i koledzy z redakcji. Co wybory, to samo - piszemy na zlecenie. Jednemu z moich rozmówców żartem odpowiedziałem: "Tak, piszę na zlecenie, i to od 20 lat". Bo zdecydowana większość naszych artykułów, szczególnie tych dotykających spraw kontrowersyjnych, powstaje na podstawie sygnałów, informacji, jakie dostajemy od czytelników. Wśród nich są również politycy. I chodzi o to, aby to "zlecenie" nie przerodziło się w manipulację.

Zawsze pocieszeniem jest jeszcze jedno. Dopóki wszystkie partie uważają, że piszemy na czyjeś zlecenie, tylko nie ich, jest dobrze. Oznacza to przecież, że zachowujemy odpowiedni balans. W tym tygodniu nam się to udało.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce


piątek, 5 sierpnia 2011

Kłótnie to nasza specjalność

W tym tygodniu opisaliśmy, jak nie wypalił pomysł współpracy między znaną ubojnią z Łopuszna, hodowcami trzody i producentem paszy. Zamiast dochodowej produkcji dobrej jakości mięsa skończyło się na wzajemnych oskarżeniach o oszustwo, nasyłaniem komorników i donosem do prokuratury.

Hodowcy zarzucają kierownictwu spółki Euro-Ubojnia WiR (druga spółka z Łopuszna, Zakłady Mięsne WiR nie brała udziału w tym porozumieniu), że dyktowała zbyt niskie ceny, aby hodowla była opłacalna. Z kolei prezes Euro-Ubojni WiR-u Wiesław Szproch odpowiada, że hodowcy wiedzieli, jakie umowy podpisują, a jak odebrali paszę po dobrej cenie to powinni za nią zapłacić. A tak WiR musiał spłacić część poręczonego kredytu na zakup pasz.

Co ciekawe, i jedna, i druga strona chwali sam pomysł na taką współpracę. Tylko że nie wypalił. - Chyba w Świętokrzyskiem jeszcze do tego nie dorośliśmy - skwitował prezes Szproch.

To nie pierwszy przykład braku współpracy naszych przedsiębiorców czy rolników. Pamiętam, w jakich bólach rodziła się współpraca między podmiotami żyjącymi z targów, która w końcu zaowocowała powstaniem Grona Targowego. W naszym regionie trudno też tworzą się klastry, czyli dobrowolne związki przedsiębiorców skupione wokół jednej branży (jednej specjalizacji). Ten brak współpracy można też zauważyć zupełnie poza wolnym rynkiem, w kulturze. W wielu miastach od lat działa wspólny bilet do instytucji kulturalnych, w Kielcach dopiero raczkuje. Pisaliśmy niedawno, jak instytucje kulturalne nie koordynują między sobą kalendarza imprez.

I tak dalej, i tak dalej. Kłócić, spierać się, to my umiemy. Współpracować, dla wspólnego, ale przecież i swojego pożytku, nie za bardzo. Taka to świętokrzyska specjalność, którą nie ma co się chwalić.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

wtorek, 14 czerwca 2011

Nie-do-patrzenia

Murek przy katedrze za wysoki, pręgierz za niski. Marmur zbyt ciemny, kostka betonowa zbyt szara. I tak w koło Macieju. Czy ciągle musimy opisywać jakieś niedoróbki podczas remontu śródmieścia Kielc? Mam wrażenie, że jest ich za dużo.

Zanim napisałem ten tekst zadałem sobie pytanie, czy aby ja się nie czepiam? Przecież generalnie centrum miasta z dnia na dzień pięknieje. Ohydny, pamiętający jeszcze PRL, asfalt zastępowany jest przez granitową kostkę, z rynku zniknął basen strażacki udający fontannę, odnowione elewacje kamieniczek wieczorem rozświetla gustowna iluminacja...

Ale nie, nie czepiam się. Po prostu uważam, że te wszystkie inwestycje powinny być trochę lepiej nadzorowane.

Bo jak można było przegapić, że pręgierz stojący w honorowym miejscu Rynku jest sporo za niski? A nowy murek budowany obok katedry za wysoki? W dodatku budowlańcy do jego obłożenia wybrali zbyt ciemny kamień, i to przywieziony z Hiszpanii, jakby naszego brakowało. Jak można budować drogę rowerową wzdłuż al. IX Wieków Kielc niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem oraz jasnymi i prostymi przepisami ustawy o ruchu drogowym? Dlaczego drogowcy nie "pociągnęli" czerwonej kostki oznaczającej ścieżkę rowerową przez przejazdy tylko ułożyli tam szarą? Teraz pewnie domalują pasy, które co jakiś czas trzeba będzie odmalowywać.

Wydawałoby się, że skoro wszystkie te inwestycje są pod nosem miejskich urzędników, nie powinno dochodzić do takich niedoróbek. Ale tłumaczenia nadzorujących je osób są rozbrajające: "przecież ustalaliśmy inaczej", "nie wiedzieliśmy", "widocznie projektant przeoczył" itp. itd. I mam wrażenie, że gdyby nie czujne oko naszych czytelników i reporterów, to te wszystkie niedoróbki pozostałyby na lata, a może na wieki. Na szczęście za każdym razem w ostatniej chwili udaje się coś poprawić, podnieść, przestawić. Ale w tyle głowy kołaczą się pytania: Co jeszcze przeoczyliśmy? Co wyjdzie po latach? Może coś pod ziemią, nie daj Bóg?

Może zresztą nic już nie wyjdzie, nawet jak popsute trochę. Jakby co, to porażkę zawsze można przekuć w sukces. Bierzmy lekcję od Włochów, którzy z partactwa budowlanego uczynili jedną z największych atrakcji turystycznych. Taka jedna wieża im się przekrzywiła, w Pizie.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

niedziela, 22 maja 2011

Po decyzji o przyszłości szpitala. Racja to nie wszystko

Prezydenckiemu Porozumieniu Samorządowemu na czwartkowej sesji nie udało się przeprowadzić najważniejszej z punktu widzenia mieszkańców uchwały, o sprzedaży Szpitala Kieleckiego. Zaraz po głosowaniu, jeszcze w trakcie sesji prezydent Kielc Wojciech Lubawski wyszedł wyraźnie zirytowany.

Mógłbym napisać "masz babo placek". Kiedy po jesiennych wyborach samorządowych w całym kraju w samorządach powstawały koalicje, bo rzadko jakieś ugrupowanie zdobywa ponad 50-procent głosów, prezydent Kielc oburzał się na taką możliwość. Stwierdził, że oddawanie części władzy, a więc i stanowisk w zamian za poparcie w radzie miasta, mu "uwłacza". Napisałem wtedy:
"Ugrupowanie prezydenta Porozumienie Samorządowe nie zdobyło (...) - w przeciwieństwie do swojego pryncypała - ponad 50 proc. głosów w Kielcach, choć ma najwięcej mandatów. Więc jeśli zdecyduje się na samodzielne rządzenie, może mieć problem z przeprowadzeniem jakiejkolwiek uchwały". I ostrzegłem, już nie tylko jako dziennikarz, ale po prostu mieszkaniec Kielc: "Nie wyobrażam sobie kierowania miastem bez zgody na sprzedaż jakiejkolwiek nieruchomości, bez zatwierdzania zmian w budżecie, a nawet bez uruchamiania różnych ważnych z punktu widzenia mieszkańców programów".
Nie zmieniam zdania. Prezydent Lubawski ma wiele dobrych pomysłów, ale w życiu nie wystarczy mieć racji. Trzeba jeszcze umieć ją wprowadzać w życie. Inaczej kończy się na irytacji.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

niedziela, 17 kwietnia 2011

Festiwal manipulacji przestrzennej

Nie wiem, czy w okolicach Ostrej Górki powinny stać wyższe budynki niż obecnie, czy nie. Wiem natomiast, że przeciwni zmianom kieleccy radni, zamiast mnie przekonać, zaprezentowali prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Jeżeli tak ma wyglądać rozwój naszego miasta, to czas szukać sobie lepszego miejsca do zamieszkania.

Chodzi o to, czy zmienić studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego w okolicach Ostrej Górki tak, aby można tam uchwalić plan zagospodarowania przestrzennego pozwalający na gęstszą i wyższą zabudowę niż obecnie.

Teraz stoją tam domy jednorodzinne, choć pojawia się coraz więcej niskich szeregowców. Miejscy urbaniści chcieliby wpleść w ten krajobraz budynki czterokondygnacyjne z poddaszem i ewentualnie jeden wyższy, ale też tylko kilkupiętrowy. Teren kupił tam cztery lata temu Kolporter i planuje budowę nowego osiedla.
Argumenty Artura Hajdorowicza, dyrektora Biura Planowania Przestrzennego, podczas czwartkowej sesji rady miejskiej były logiczne i przekonujące. Pokazywał na mapach i zdjęciach, jak wyglądają miasta, gdzie buduje się całe dzielnice wyłącznie domów jednorodzinnych. Taka zabudowa zajmuje całe połacie, brakuje tam handlu, usług, przestrzeni publicznej, gdzie mogą spotykać się sąsiedzi. Wszędzie - do dzielnic handlowych, pracy, miejsc rozrywki, a nawet aby odwiedzić sąsiada - trzeba dojeżdżać samochodami. Przekonywał, że od takiego sposobu zagospodarowywania miast, nazywanego eksurbanizacją, się odchodzi. Zamiast tego wplata się w dzielnice domów jednorodzinnych wyższe budynki, zagęszczając, a więc zwiększając liczbę mieszkańców. Dzięki temu do takiej dzielnicy wchodzą handel, usługi, można zaplanować minirynek. Wyliczył, że Kielce są w ogonie miast pod względem oddawanych nowych mieszkań w zabudowie wielorodzinnej, a właśnie takie mieszkania są cenowo dostępne dla młodych ludzi, którzy teraz wyjeżdżają z Kielc, nie widząc tu perspektyw.

Co usłyszał w odpowiedzi? Prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Radny, nomen omen lewicy, Stanisław Rupniewski pytał retorycznie: - Czy chcemy żyć w mieście ze szklanymi domami Żeromskiego, czy tam, gdzie buduje się takie getta mieszkaniowe?
Najwyraźniej radnemu trzeba zafundować wycieczkę za granicę, bo chyba nie wie, jak wygląda getto. I wtedy będzie mógł je porównać z nowoczesnym osiedlem z blokami. W podobnym kontekście padały też słowa "blokowisko", "wieżowce", pasujące do planów miasta jak pięść do nosa.
Inny lewicowy radny Jan Gierada podzielił się wiedzą, jaką wyniósł z zagranicznych wojaży. - Ja byłem w wielu miastach za granicą i nie widzę, żeby budowało się wieżowce koło domków jednorodzinnych. Ten domek będzie tam wyglądał jak psia buda. Nie róbcie ludziom takiego prezentu - powiedział.
Od siebie dodam, że ja też widziałem wiele miast za granicą, a nawet za granicą tzw. zachodnią półtora roku mieszkałem. I potwierdzam słowa dyrektora Hajdorowicza - olbrzymie dzielnice domów jednorodzinnych są przekleństwem miast, rodzą wiele problemów społecznych, komunikacyjnych, infrastrukturalnych. Władze wdrażają specjalne drogie programy, aby ożywić wymierające centra i przywrócić wielkomiejski charakter rozpłaszczającym się ponad miarę metropoliom.

Nie zabrakło też insynuacji, że miasto sprzyja interesom Kolportera kosztem mieszkańców ("Mam odczucie, że siłowo próbuje się przeforsować rozwiązania pod konkretnego dewelopera" - znów Rupniewski). Hajdorowicz musiał udowadniać, że nie jest wielbłądem: - Zapewniam, że ja i urzędnicy występujemy tylko i wyłącznie w interesie miasta, niczyim innym.
W końcu wypowiedziała się mieszkanka dzielnicy, prezes Stowarzyszenia "Między Wietrznią a Telegrafem" Anna Myślińska.
Przekonywała między innymi, że w Kielcach nie brakuje terenów pod budownictwo wielorodzinne. To ciekawe spostrzeżenie, bo skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Dlaczego tak mało takich mieszkań się buduje, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają z miasta, a liczba jego mieszkańców spada? Ja pustoszejących bloków tu na razie nie widzę, widzę za to ceny mieszkań znacznie wyższe niż w innych miastach.

A przy okazji, odrzucając zmianę w studium tylko jednym głosem, radni wylali dziecko z kąpielą. Bo zmiana pozwalała też ograniczyć nieco tereny zielone w okolicach ul. Daleszyckiej, tak aby właściciele tamtejszych gospodarstw mogli postawić sobie lub swoim dzieciom domy. Pewnie będą oni teraz wdzięczni stowarzyszeniu i niektórym radnym za pozbawienie ich szansy na poprawę swoich warunków mieszkaniowych.
I tak nic się nie zmieni w naszych sielskich, niskopiennych, zielonych, zarośniętych Kielcach. Tylko że nie wszyscy chcą mieszkać w mieście, które ani metropolią stać się nie może, ani do sielskiej wsi nie przystaje.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

niedziela, 3 kwietnia 2011

Jak otworzyć konserwę

Czy policjanci do wszystkiego potrzebują instrukcji, standardów i wytycznych? Do otwierania konserwy też? W tym tygodniu opisaliśmy, jak po artykule "Gazety" wiceminister spraw wewnętrznych tłumaczył policjantom, że kiedy alkomat pokazuje 0,00, to kierowca jest trzeźwy. Sprawa była kuriozalna. Do naszej redakcji zgłosił się kierowca, który na trzy tygodnie stracił prawo jazdy, bo zatrzymali mu go policjanci. Dokument zwrócił mu dopiero sąd, przy okazji obciążając podatników kosztami opinii biegłego. Biegły, fachowiec od motoryzacji i badań stężenia alkoholu i jego wpływu na zdolność prowadzenia pojazdów, trzeźwo opisał w swojej opinii, że "zero" to jest "zero". I zainkasował za to 200 zł.O co chodzi? Alkomat nie bada stężenia alkoholu we krwi, co jest podstawą do karania kierowców, ale stężenie alkoholu w powietrzu. Czasami mówi się "w wydychanym powietrzu", ale nie jest to do końca prawdą, bo urządzenie może zareagować nawet na opary ze spryskiwacza do szyb. Jeśli więc kierowca wypłucze usta płynem zawierającym alkohol (na przykład Listerinem do czyszczenia jamy ustnej) i od razu zostanie zbadany alkomatem, bezmyślna maszyna pokaże rzekome stężenie alkoholu we krwi podpadające pod kodeks wykroczeń. Oczywiście wystarczy przed badaniem przepłukać usta wodą lub odczekać 15 minut i alkomat pokaże prawdę, czyli 0,00 mg. Wiedzą o tym i dokładnie to opisują producenci tych urządzeń. Jednak dla naszej policji instrukcja obsługi alkomatu nie jest wystarczającym dokumentem. I zaczęli kierować do sądów kierowców, którzy byli trzeźwi, bo dla policjanta było "niejasne", że pierwszy raz alkomat pokazał odpowiednik 0,3 promila we krwi, a po 15 minutach 0,00. To tak zawiła sytuacja, że Komenda Główna Policji wystąpiła aż do Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, aby ten opracował procedury, jak postępować w takich sprawach. I tenże instytut już ponad rok nie może policji rzeczonych standardów dosłać.Mogę się domyślać dlaczego. Bo jak tu naukowo, fachowo i jednocześnie, nie narażając się na śmieszność, opisać tak oczywistą sprawę? Na szczęście mamy jeszcze posłów i urzędników. Po naszym artykule poseł PO Artur Gierada napisał interpelację, na którą odpisał wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki. I wiceminister na trzech stronach napisał dokładnie to, co mówi i myśli każdy rozsądny kierowca - w takich sytuacjach zatrzymywanie prawa jazdy jest nadgorliwością. Drodzy policjanci. Naprawdę, nie potrzeba do wszystkiego mieć instrukcji obsługi i standardów działania. Czasami wystarczy pomyśleć. Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

sobota, 5 marca 2011

Nie biadolić. Działać!

Kielce nie są metropolią i w najbliższej perspektywie nią nie będą - autorzy liczącej ponad 200 stron, opracowanej na zlecenie Ministerstwa Rozwoju Regionalnego "Koncepcji przestrzennego zagospodarowania kraju 2030" nie pozostawiają złudzeń.
Konsekwencje tego są bolesne - państwo nie zainwestuje w doprowadzenie szybkiej kolei do takich miast, jak nasze, budowę autostrad odłoży na później, nie będzie wspierać budowy portu lotniczego. Słowem - zostawi nas w skansenie.Wśród komentarzy do tego dokumentu pojawiło się kilka nieporozumień. Niektórzy uspokajają, że to tylko plan, koncepcja i między nim a rzeczywistością jest przepaść. Owszem, często z planów nic nie wychodzi. Możemy być pewni podobno tylko dwóch rzeczy, że będziemy musieli dalej płacić podatki, i że umrzemy. Jednak wolałbym dyskutować nad koncepcją, która daje Kielcom szansę na szybką kolei, autostradę i lotnisko. Zdarza się bowiem dosyć często, że koncepcja zamienia się w plan, ten w szczegółowy projekt, który w końcu jest realizowany. A wtedy nam biada.
putBan(62);
Drugie nieporozumienie to pogląd prezydenta Kielc Wojciecha Lubawskiego, ale myślę, że podzielany przez wielu, że "ktoś nas w Warszawie nie lubi". Owszem, tak być może, ale takie dywagacje do niczego konstruktywnego nie prowadzą. Zamiast zastanawiać się, co wynika z tego, że do metropolii, oprócz Warszawy, Krakowa czy Łodzi rządowi planiści włączają Białystok i Rzeszów, popatrzymy na miasta, które znalazły się - jak Kielce - w grupie o znaczeniu regionalnym. To m.in. Rybnik, Radom, Słupsk, Częstochowa, Olsztyn... Lepiej już zawczasu przygotowywać się do tego, że idea rozwoju dwóch czy nawet trzech prędkości zwycięży w Europie i Polsce, i zacząć działać, niż załamywać ręce. Bo nawet w takiej perspektywie nie jesteśmy skazani na przegraną, i własnym wysiłkiem i inicjatywą możemy doprowadzić do tego, że nasza mała ojczyzna będzie całkiem przyjemnym miejscem do życia.Bo spójrzmy na to z innej strony - cóż jest złego w mieszkaniu poza obszarem metropolii, z ich metropolitalnymi problemami (korki, przestępczość, zanieczyszczenie środowiska) skoro do dwóch znaczących, prężnych i atrakcyjnych obszarów metropolitalnych - Warszawy i Krakowa - mamy tak blisko? Czy potrzebujemy od razu kolei sunącej ponad 200 km/godz.? Gdybyśmy na początek mieli średnią prędkość na torach 100 km/godz. (projekt zakłada dla nas połączenia do 120 km/godz. do 2015 r.), do Krakowa jechalibyśmy godzinę, do Warszawy dwie. Jeśli jeszcze do tego nowoczesnym, cichym, klimatyzowanym pociągiem - czemu nie?A gdybyśmy do sieci autostrad we wszystkich trzech kierunkach mogli dojechać dwupasmową drogą ekspresową, to brak autostrady tuż za rogatkami Kielc też nie byłby taki dotkliwy.Problem w tym, że również te inwestycje komunikacyjne - normalna kolej i ekspresowe drogi - nam uciekają. Skupmy się więc na walce o to, co realne, zamiast załamywać ręce nad brakiem perspektywy na autostradę i pociąg TGV.Co do lotniska, o którym dokument mgliście tylko wspomina, bez konkretnej lokalizacji (np. w Obicach), to sprawa, która martwi mnie najmniej. Władze miasta bowiem, właśnie nie oglądając się na centralne władze, bez wsparcia Unii Europejskiej zadbały o pełną dokumentację, finiszują z wykupem terenu, szukają inwestora. A gdy ten się znajdzie, żadne rządowe strategie, plany i koncepcje nie powstrzymają prywatnego kapitału przed zainwestowaniem w Obicach.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

poniedziałek, 28 lutego 2011

Czym się różni ropa od wolności

Ja wciąż mam zdecydowanie większe nadzieje związane z arabską rewolucją niż obawy. Myślę, że - może nie w całym regionie - ale w znacznej części (na pierwszym miejscu Egipt, potem Tunezja) będzie więcej wolności i demokracji. Irańska rewolucja stała się straszakiem przed fundamentalizmem islamskim i nikt nie zauważył, że minęło od niej 40 lat i od tego czasu świat (również arabski) bardzo się zmienił. Cena ropy jak wzrasta, to potem zacznie spadać, za to wolność, jak zaczyna rosnąć, to trudno ten wzrost powstrzymać. W to wierzę i obym był dobrym prorokiem.

sobota, 1 stycznia 2011

Krokodyle łzy radnych

Kieleccy radni zachowali się wczoraj jak słoń w składzie porcelany. Wybrali sobie chyba najgorszy moment na ogłoszenie swoim wyborcom, że przyznali sobie wyższe nieopodatkowane diety. Najpierw bowiem, dyskutując nad przyszłorocznym budżetem, wyliczali, ileż to potrzebnych inwestycji trzeba było z niego wykreślić z braku środków. Na przykład bardzo potrzebną szkołę na Dąbrowie, boiska dla młodzieży, remonty dróg na peryferiach... Ronili krokodyle łzy nad budżetem, żeby godzinę później podnieść rękę za zwiększeniem sobie diet.
Argument przewodniczącego Tomasza Boguckiego, że koszty utrzymania radnych nie wzrosną, bo jest ich teraz mniej, jest bezwstydny. Każe mi się cieszyć z tego, że ktoś mnie tylko dotkliwie pobił, a przecież mógł zabić... Nic nie stało na przeszkodzie, aby przy okazji zmniejszenia liczby radnych zaoszczędzić pieniądze podatników. Nie bez kozery liczba radnych w samorządach dostosowywana jest do liczby mieszkańców. Ustawodawca chciał w ten sposób również zachować jakieś przyzwoite koszty utrzymania radnych w budżetach gmin.
I na koniec - nieszczęsna, całkiem nowa dieta dla wiceprzewodniczących komisji. Za co? Za tytuł? Na dzień dobry nie popisaliście się, Panie i Panowie Radni.