wtorek, 30 sierpnia 2011

Piszemy na zlecenie. I będziemy pisać

Muszę napisać kolejny w mojej karierze artykuł na zlecenie, tym razem na zlecenie redakcji. Będzie o tym, dlaczego piszemy na zlecenie, i co z tego wynika.

Im bliżej 9 października, czyli dnia wyborów parlamentarnych, atmosfera jest coraz gorętsza. Nie tylko za oknem. I jak to bywa w takich miesiącach, wywierana jest na nas presja, abyśmy pisali tak, a nie inaczej, na taki, a nie inny temat, o takiej, a nie innej osobie (czytaj: partii czy kandydacie). Przeżywamy to przy okazji każdej kampanii wyborczej.

Urywają się więc telefony, grzeją skrzynki e-mailowe, puchnie codzienna korespondencja przynoszona nam przez listonosza. Ale wzrasta też coś jeszcze - poziom podejrzeń, że ulegamy "manipulacjom" i "piszemy na zlecenie".

W tym tygodniu usłyszałem to aż trzy razy z ust przedstawicieli trzech różnych ugrupowań. Najpierw polityk SLD powiedział mi wprost, że jest przekonany, iż moje artykuły o rekordowym zysku Wodociągów Kieleckich powstały "na zlecenie". Czyje? Można się domyślać - konkurenta politycznego.

Z kolei na środowej konferencji prasowej szef świętokrzyskiego PSL marszałek Adam Jarubas sugerował, że na zlecenie powstają moje artykuły o wielkich stratach i gigantycznym długu Świętokrzyskiego Centrum Onkologii. Powiedział wręcz, że napisałem je "nieprzypadkowo" w okresie kampanii wyborczej.

Inny polityk zaskoczył mnie pytaniem: "Czy to prawda, że macie teraz w redakcji zakaz pisania źle o PSL?". Czyli oprócz podejrzenia działania na zlecenie pojawił się jeszcze zarzut wybiórczości.

Pewnie bardzo wkurzyłbym się na te zarzuty, gdyby nie to, że do nich przywykłem. Podobnie jak moje koleżanki i koledzy z redakcji. Co wybory, to samo - piszemy na zlecenie. Jednemu z moich rozmówców żartem odpowiedziałem: "Tak, piszę na zlecenie, i to od 20 lat". Bo zdecydowana większość naszych artykułów, szczególnie tych dotykających spraw kontrowersyjnych, powstaje na podstawie sygnałów, informacji, jakie dostajemy od czytelników. Wśród nich są również politycy. I chodzi o to, aby to "zlecenie" nie przerodziło się w manipulację.

Zawsze pocieszeniem jest jeszcze jedno. Dopóki wszystkie partie uważają, że piszemy na czyjeś zlecenie, tylko nie ich, jest dobrze. Oznacza to przecież, że zachowujemy odpowiedni balans. W tym tygodniu nam się to udało.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce


piątek, 5 sierpnia 2011

Kłótnie to nasza specjalność

W tym tygodniu opisaliśmy, jak nie wypalił pomysł współpracy między znaną ubojnią z Łopuszna, hodowcami trzody i producentem paszy. Zamiast dochodowej produkcji dobrej jakości mięsa skończyło się na wzajemnych oskarżeniach o oszustwo, nasyłaniem komorników i donosem do prokuratury.

Hodowcy zarzucają kierownictwu spółki Euro-Ubojnia WiR (druga spółka z Łopuszna, Zakłady Mięsne WiR nie brała udziału w tym porozumieniu), że dyktowała zbyt niskie ceny, aby hodowla była opłacalna. Z kolei prezes Euro-Ubojni WiR-u Wiesław Szproch odpowiada, że hodowcy wiedzieli, jakie umowy podpisują, a jak odebrali paszę po dobrej cenie to powinni za nią zapłacić. A tak WiR musiał spłacić część poręczonego kredytu na zakup pasz.

Co ciekawe, i jedna, i druga strona chwali sam pomysł na taką współpracę. Tylko że nie wypalił. - Chyba w Świętokrzyskiem jeszcze do tego nie dorośliśmy - skwitował prezes Szproch.

To nie pierwszy przykład braku współpracy naszych przedsiębiorców czy rolników. Pamiętam, w jakich bólach rodziła się współpraca między podmiotami żyjącymi z targów, która w końcu zaowocowała powstaniem Grona Targowego. W naszym regionie trudno też tworzą się klastry, czyli dobrowolne związki przedsiębiorców skupione wokół jednej branży (jednej specjalizacji). Ten brak współpracy można też zauważyć zupełnie poza wolnym rynkiem, w kulturze. W wielu miastach od lat działa wspólny bilet do instytucji kulturalnych, w Kielcach dopiero raczkuje. Pisaliśmy niedawno, jak instytucje kulturalne nie koordynują między sobą kalendarza imprez.

I tak dalej, i tak dalej. Kłócić, spierać się, to my umiemy. Współpracować, dla wspólnego, ale przecież i swojego pożytku, nie za bardzo. Taka to świętokrzyska specjalność, którą nie ma co się chwalić.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce