środa, 30 czerwca 2010

Wzorowo pogrzebał pomysł

Chcecie, żeby nie udało się zrealizować jakiegoś fajnego pomysłu w mieście? Żeby przepadł w głosowaniu projekt jakiejś uchwały? Powierzcie tę sprawę wiceprezydentowi Andrzejowi Sygutowi, wywiąże się z zadania znakomicie.

Tak jak to zrobił w przypadku próby przekazania w zarządzanie siostrom salezjankom przedszkola samorządowego przy ul. Chęcińskiej. Najpierw miasto kosztem 2 mln zł wyremontowało budynek, wcześniej przenosząc przedszkolaki i pracowników do innej placówki. Oczywiście nie było wtedy mowy, że po remoncie władzę nad przedszkolem przejmą salezjanki. Remont skończył się w tym roku. Potem, jakiś miesiąc temu, wiceprezydent Sygut zapytał radnych z komisji edukacji, co sądzą o pomyśle, aby jedno przedszkole samorządowe, to przy Chęcińskiej, oddać w zarządzanie jakiemuś stowarzyszeniu. O salezjankach również wtedy mowy nie było. Radni z komisji na takie ogólne przekazanie się zgodzili.

Minął miesiąc, nadszedł 24 czerwca, dzień sesji rady miejskiej. W programie sesji nie było żadnej uchwały "w sprawie zamiaru przekazania prowadzenia Przedszkola Samorządowego nr 20 Zgromadzeniu Córek Maryi Wspomożycielki" (czyli salezjanek). Pojawił się dopiero podczas ustalania porządku obrad.

Radni zaprotestowali. - Nie można wrzucać uchwał tylnymi drzwiami i żądać od nas, że podejmiemy decyzję w tak ważnej sprawie w ciągu pięciu minut. Szanujcie radnych, nie róbcie z nas idiotów - stwierdził dosadnie, ale trafnie Mariusz Goraj z PiS-u.

Wiceprezydent Sygut nieporadnie próbował tłumaczyć, że to prawnicy tak długo się zastanawiali nad tą sprawą, a w końcu, jak się zastanowili, to już czasu nie było na powiadomienie komisji edukacji, konsultacje, bo wrzesień się zbliża. A tak w ogóle to on zdejmuje ten projekt uchwały, skoro budzi kontrowersje. Z kolei "Gazecie" Sygut powiedział, że jeśli salezjanki nie przejmą przedszkola, to nic takiego się nie stanie, przedszkole dalej będzie samorządowe.

Pewnie, że nic się nie stanie, bo już się stało. Nikt nawet nie zastanawiał się nad tym, czy przekazanie jakiejś pozarządowej organizacji jednego samorządowego przedszkola jest dobry. A to bardzo dobre posunięcie.

Organizacja będzie zarządzała placówką na takich samych zasadach finansowych i rekrutacyjnych jak samorząd pozostałymi.

Po jakimś czasie można porównać wyniki takiego przedszkola z innymi, wymieniać doświadczenia, w efekcie usprawnić edukację przedszkolną w całym mieście. Ale, na Boga, nie w ten sposób! Metoda, jaką zobaczyliśmy w czwartek, rodzi podejrzenia, że ktoś próbował zakulisowo uprzywilejować katolicki zakon i oddać mu w wychowanie dzieci, a miejski majątek w zarząd. Jeżeli o to chodziło, to zarówno salezjankom, jak i samemu pomysłowi oddał wiceprezydent niedźwiedzią przysługę.

Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce

sobota, 19 czerwca 2010

Kierunek słuszny, tylko gdzie tu logika?

Zrozumieć zasady rządzące naszą edukacją jest chyba trudniej, niż zdać wszystkie egzaminy państwowe, od podstawówki po maturę.

Co roku okręgowe komisje egzaminacyjne i ministerstwo edukacji grają z nami w kotka i myszkę. Nie wiadomo, co ujawnią, czy ujawnią i czy kiedykolwiek ujawnią. Mam na myśli wyniki egzaminów. Jestem wśród zwolenników ujawniania wszystkiego, i nie przekonują mnie argumenty za utajnianiem. A te słyszymy od lat - że liczba punktów na egzaminach nie pokazuje jakości nauczania, bo do jednej szkoły trafiają lepsi uczniowie, do drugiej gorsi; że szkoły mają różne warunki lokalowe, wyposażenie, a średnia ocena stygmatyzuje tylko nauczycieli, a rodzice nie biorą pod uwagę tych subtelności.

OKE, ministerstwo i dyrektorzy szkół miotają się od ściany do ściany. Rok temu w Kielcach nie upubliczniono wyników egzaminu gimnazjalnego w poszczególnych szkołach (a zrobiły to na przykład władze Starachowic, Mielca cz Tarnowa), a w tym roku kielecki ratusz ujawnił wszystkie. Z kolei łódzka OKE kilka lat temu ujawniła wyniki poszczególnych szkół, rok temu nie podała żadnej, a w tym roku wyróżniła trzy najlepsze. Dlaczego nie pięć, dziesięć albo siedem? To mają być "szkoły ma medal", bo zmieściły się na podium? Bóg raczy wiedzieć. Pokazuje to jak na dłoni, że przeciwnicy ujawniania wyników nie są pewni swoich argumentów. Apeluję więc do nich: nie traktujcie ludzi, rodziców i podatników, za których pieniądze w końcu te egzaminy i rankingi są robione, jak bezmyślne stado, które nie jest w stanie zrozumieć różnic między punktową oceną szkoły, a jej prawdziwym obliczem. Ludzie rozumieją, że miejsce w rankingu to tylko jedno z narzędzi pomagających ocenić szkołę, ale narzędzie ważne i nikt nie ma prawa reglamentować go według niejasnych zasad.