poniedziałek, 5 września 2011

Jest za kratkami, ale czy w PiS?

Dwie informacje dotyczące Starachowic otrzymaliśmy w poniedziałek - pierwszą, że CBA zatrzymało prezydenta tego miasta Wojciecha B. i drugą, że Wojciech B. nie jest już członkiem PiS. Można powiedzieć, że wytrwał w tej partii aż do końca...
Prawo i Sprawiedliwość ma z B. kłopot już od wielu miesięcy. Ale szefowa tej partii w regionie posłanka Beata Kempa rozwiązywała go w taki sposób, jakby chciała partii bardziej zaszkodzić niż pomóc. Od poniedziałku przeciwnicy PiS-u mogą więc zacierać ręce - a dobrze im tak, nie potrafią zrobić porządku we własnych szeregach, a chcą rządzić całym krajem. I wiele w tym racji. Przypomnijmy, jak to z karierą B. w PiS-ie było. Na pierwszą kadencję został wybrany na fali rozliczeń z SLD za poprzednią aferę starachowicką. Wtedy to miał zaprowadzić w Starachowicach "prawo i sprawiedliwość", zerwać z opinią miasta prywaty, bezprawia, układów, kolesiostwa, wręcz mafii. Zapału (możliwości, chęci, umiejętności* - niepotrzebne skreślić) wystarczyło mu na niecałe cztery lata. Do nowych wyborów stanął już na czele własnego Forum 2010, za to pokłócony z częścią PiS-u, z posłem Krzysztofem Lipcem na czele.

Tuż przed ubiegłorocznymi wyborami samorządowymi doszło do kuriozalnej sytuacji, kiedy "ludzie Lipca" sporządzili i roznosili po mieście ulotki z niewyszukanym atakiem na swojego partyjnego kolegę, który miał "zrobić KUPĘ dla Starachowic" (cytat z paszkwila). Ale władze PiS-u dalej utrzymywały, że podziału w partii nie ma, konflikt można zażegnać itd., itp.

Poseł Kempę pytali o to dziennikarze niemal przy każdej okazji. I NIGDY nie otrzymali jednoznacznej odpowiedzi, że w PiS-ie nie ma miejsca dla B.

Na przykład w rozmowie z Radiem Kielce 19 lipca Kempa stwierdziła, że nad kwestią wykluczenia prezydenta Starachowic z partii zastanowi się dopiero po wyborach parlamentarnych, czyli w październiku. "Po wyborach [parlamentarnych] przejrzę tą całą działalność, na ile ta koalicja [Forum 2010 z SLD] mogła zaszkodzić naszemu ugrupowaniu", powiedziała Kempa. W tym samym radiu jeszcze w czwartek 25 sierpnia, a więc na cztery dni przed zakuciem przez CBA prezydenta w kajdanki, mogliśmy usłyszeć, że B. dalej jest członkiem PiS. I nikt tego nie prostował.

Dopiero w poniedziałek, kiedy B. już siedział w areszcie albo był w drodze do Krakowa na przesłuchanie, szefowa PiS-u przypomniała sobie, że wyrzuciła z partii jedynego prezydenta w naszym województwie z legitymacją PiS-u, w dodatku szczycącego się największym poparciem w ostatnich wyborach samorządowych.

I teraz pewnie będziemy słyszeć, że przecież aresztowany nie jest już w PiS-ie. Jeśli nawet, to czy to tak wielka różnica, czy był wyrzucony w czwartek czy cztery dni później? Nie mówiąc o tym, że zgodnie ze statutem PiS B. miał siedem dni na odwołanie, więc w poniedziałek prawomocnie pozbawiony członkostwa w partii to on jeszcze nie był.

Ufać samej deklaracji Beaty Kempy nie możemy, skoro nie dalej jak miesiąc temu miała wpadkę z wykluczaniem z partii innego buntownika, europosła Jacka Włosowicza. Najpierw autorytatywnie stwierdziła w wywiadzie telewizyjnym, że Włosowicz w PiS-ie już nie jest, a potem musiała to prostować w specjalnym oświadczeniu.

Kiedy tak słyszę o wykluczaniu i nie-wykluczaniu z PiS-u świętokrzyskich działaczy, przypomina mi się skecz kabaretu Pod Egidą z 1981 roku. Wtedy to świat obiegła wiadomość, że w Chinach zaczęto masowo pośmiertnie wykluczać z partii komunistycznej "nieprawomyślnych" działaczy. Jan Pietrzak zażartował wtedy, że prawdziwy kłopot będzie, gdy zaczną przyjmować...