Nie wiem, czy w okolicach Ostrej Górki powinny stać wyższe budynki niż obecnie, czy nie. Wiem natomiast, że przeciwni zmianom kieleccy radni, zamiast mnie przekonać, zaprezentowali prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Jeżeli tak ma wyglądać rozwój naszego miasta, to czas szukać sobie lepszego miejsca do zamieszkania.
Chodzi o to, czy zmienić studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego w okolicach Ostrej Górki tak, aby można tam uchwalić plan zagospodarowania przestrzennego pozwalający na gęstszą i wyższą zabudowę niż obecnie.Teraz stoją tam domy jednorodzinne, choć pojawia się coraz więcej niskich szeregowców. Miejscy urbaniści chcieliby wpleść w ten krajobraz budynki czterokondygnacyjne z poddaszem i ewentualnie jeden wyższy, ale też tylko kilkupiętrowy. Teren kupił tam cztery lata temu Kolporter i planuje budowę nowego osiedla.
Argumenty Artura Hajdorowicza, dyrektora Biura Planowania Przestrzennego, podczas czwartkowej sesji rady miejskiej były logiczne i przekonujące. Pokazywał na mapach i zdjęciach, jak wyglądają miasta, gdzie buduje się całe dzielnice wyłącznie domów jednorodzinnych. Taka zabudowa zajmuje całe połacie, brakuje tam handlu, usług, przestrzeni publicznej, gdzie mogą spotykać się sąsiedzi. Wszędzie - do dzielnic handlowych, pracy, miejsc rozrywki, a nawet aby odwiedzić sąsiada - trzeba dojeżdżać samochodami. Przekonywał, że od takiego sposobu zagospodarowywania miast, nazywanego eksurbanizacją, się odchodzi. Zamiast tego wplata się w dzielnice domów jednorodzinnych wyższe budynki, zagęszczając, a więc zwiększając liczbę mieszkańców. Dzięki temu do takiej dzielnicy wchodzą handel, usługi, można zaplanować minirynek. Wyliczył, że Kielce są w ogonie miast pod względem oddawanych nowych mieszkań w zabudowie wielorodzinnej, a właśnie takie mieszkania są cenowo dostępne dla młodych ludzi, którzy teraz wyjeżdżają z Kielc, nie widząc tu perspektyw.
Co usłyszał w odpowiedzi? Prawdziwy festiwal populizmu, manipulacji i insynuacji. Radny, nomen omen lewicy, Stanisław Rupniewski pytał retorycznie: - Czy chcemy żyć w mieście ze szklanymi domami Żeromskiego, czy tam, gdzie buduje się takie getta mieszkaniowe?
Najwyraźniej radnemu trzeba zafundować wycieczkę za granicę, bo chyba nie wie, jak wygląda getto. I wtedy będzie mógł je porównać z nowoczesnym osiedlem z blokami. W podobnym kontekście padały też słowa "blokowisko", "wieżowce", pasujące do planów miasta jak pięść do nosa.
Inny lewicowy radny Jan Gierada podzielił się wiedzą, jaką wyniósł z zagranicznych wojaży. - Ja byłem w wielu miastach za granicą i nie widzę, żeby budowało się wieżowce koło domków jednorodzinnych. Ten domek będzie tam wyglądał jak psia buda. Nie róbcie ludziom takiego prezentu - powiedział.
Od siebie dodam, że ja też widziałem wiele miast za granicą, a nawet za granicą tzw. zachodnią półtora roku mieszkałem. I potwierdzam słowa dyrektora Hajdorowicza - olbrzymie dzielnice domów jednorodzinnych są przekleństwem miast, rodzą wiele problemów społecznych, komunikacyjnych, infrastrukturalnych. Władze wdrażają specjalne drogie programy, aby ożywić wymierające centra i przywrócić wielkomiejski charakter rozpłaszczającym się ponad miarę metropoliom.
Nie zabrakło też insynuacji, że miasto sprzyja interesom Kolportera kosztem mieszkańców ("Mam odczucie, że siłowo próbuje się przeforsować rozwiązania pod konkretnego dewelopera" - znów Rupniewski). Hajdorowicz musiał udowadniać, że nie jest wielbłądem: - Zapewniam, że ja i urzędnicy występujemy tylko i wyłącznie w interesie miasta, niczyim innym.
W końcu wypowiedziała się mieszkanka dzielnicy, prezes Stowarzyszenia "Między Wietrznią a Telegrafem" Anna Myślińska.
Przekonywała między innymi, że w Kielcach nie brakuje terenów pod budownictwo wielorodzinne. To ciekawe spostrzeżenie, bo skoro jest tak dobrze, dlaczego jest tak źle? Dlaczego tak mało takich mieszkań się buduje, dlaczego młodzi ludzie wyjeżdżają z miasta, a liczba jego mieszkańców spada? Ja pustoszejących bloków tu na razie nie widzę, widzę za to ceny mieszkań znacznie wyższe niż w innych miastach.
A przy okazji, odrzucając zmianę w studium tylko jednym głosem, radni wylali dziecko z kąpielą. Bo zmiana pozwalała też ograniczyć nieco tereny zielone w okolicach ul. Daleszyckiej, tak aby właściciele tamtejszych gospodarstw mogli postawić sobie lub swoim dzieciom domy. Pewnie będą oni teraz wdzięczni stowarzyszeniu i niektórym radnym za pozbawienie ich szansy na poprawę swoich warunków mieszkaniowych.
I tak nic się nie zmieni w naszych sielskich, niskopiennych, zielonych, zarośniętych Kielcach. Tylko że nie wszyscy chcą mieszkać w mieście, które ani metropolią stać się nie może, ani do sielskiej wsi nie przystaje.
Źródło: Gazeta Wyborcza Kielce
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz