niedziela, 14 marca 2010

Ucywilizować kolejki do lekarza

Jeśli czegoś nie można zwalczyć, trzeba to polubić. Albo choć ucywilizować. Ta zasada dobrze pasuje do kolejek w służbie zdrowia. Niestety, ani działania NFZ, ani medyków tego nam nie ułatwiają.

Od kilkunastu dni "Gazeta Wyborcza" prowadzi akcję "Leczyć po ludzku". Opisujemy m.in. historie ludzi czekających miesiącami, a czasem latami na wizyty u specjalistów, zabiegi planowe czy inne procedury medyczne. Czy tak być musi? Niestety, musi. Kolejki wpisane są w system publicznej służby zdrowia we wszystkich krajach, bo jeszcze nikomu nie udało się zrealizować socjalistycznej utopijnej zasady "każdemu według potrzeb". Słusznie i odważnie wypowiedziała tę prawdę rzeczniczka świętokrzyskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia Beata Szczepanek: - W obecnych czasach kolejki na zabiegi czy część badań diagnostycznych być muszą. Z miesiąca na miesiąc wpływa coraz mniej pieniędzy ze składek zdrowotnych.

Przy okazji nie omieszkała przywalić oponentom. - Mowa o skróceniu czasu oczekiwania na wszystkie zabiegi to PR-owski chwyt dyrektorów - stwierdziła w rozmowie z "Gazetą".

Oj, przyganiał kocioł garnkowi. Bo tego, że z kolejkami źle się czujemy, winni są i NFZ, i dyrektorzy placówek medycznych, i podlegli im pracownicy.

Zacznijmy od Funduszu. Wielokrotnie opisywaliśmy tworzony w bólach rejestr czasu oczekiwania, który dostępny jest na stronach internetowych NFZ. Chronicznie cierpi on na chorobę nieaktualności. Fundusz od lat nie jest w stanie wprowadzić elektronicznego Rejestru Usług Medycznych, który utrudniałby zapychanie kolejek niepotrzebnymi usługami. Bo, niestety, jedni czekają, a inni odwiedzają specjalistów jednego za drugim. Dziś systemowi jest strasznie trudno wychwycić, że np. jedna osoba poszła do dziesięciu specjalistów w ciągu miesiąca, do lekarza pierwszego kontaktu dwadzieścia razy, choć nie jest zbyt chora. NFZ, mimo narzędzi kontroli i karania medyków za niestosowanie się do zapisów umów, nie jest w stanie zdyscyplinować w cywilizowanym zarządzaniu kolejkami. Bo kolejkami trzeba profesjonalnie zarządzać, jeśli pacjenci mają mieć poczucie sprawiedliwości. Żeby nie było okazji do "załatwiania" szybszego terminu wizyty czy sanatorium. Zasady muszą być jasne - miejsce w kolejce jawne, dogodne do sprawdzenia i nie "płynne".

Ale jak kota nie ma, myszy harcują. Przychodnie i szpitale często nic sobie nie robią z czasu, nerwów i poczucia godności pacjentów. Narażają chorych na niepotrzebne pielgrzymki, nie informując ich o nieobecności czy nawet planowanym urlopie lekarza, na którego konsultacje czekali miesiącami. Przesuwają terminy również bez wygodnej informacji. Konia z rzędem temu, kto wskaże mi placówkę publicznej służby zdrowia informującą pacjentów w sprawie kolejki przez telefon, e-mail i za pomocą formularza internetowego.

Kolejki to przykra sprawa, ale znacznie mniej bolą, jeśli ma się poczucie, że ktoś czuwa, aby były jak najmniej dotkliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz